Retro Motor Show w Poznaniu za nami! Jak zwykle piątek okazał się najlepszym wyborem – zero tłumów, więcej czasu, żeby spokojnie pokręcić się po halach i postrzelać zdjęcia. To wydarzenie wciąż robi robotę, takie danie główne na koniec sezonu.
Trzy dni motoryzacyjnej pasji, którą mógł poczuć każdy. Jeśli mam zostać w tym kulinarnym klimacie, to Retro najlepiej smakowało mi dwa lata temu – wtedy, gdy w hali pojawiło się F40 z Katowic. Ale tegoroczna edycja też zostawia apetyt na więcej.
Co zapada w pamięć? Ciężko wyłonić jedną gwiazdę, ale na pewno warto wspomnieć o stoisku Volkswagena z okazji 75-lecia Transportera i klubie Citroëna. Tam właśnie stała perełka – Citroën SM. Futurystyczny wygląd, silnik Maserati i system Diravi, czyli wspomaganie kierownicy zależne od prędkości. SM to kopalnia ciekawostek i materiał na osobny wpis. Obok niego, drugi egzemplarz na stoisku Giełdy Klasyków.
Z drugiego bieguna – Peel P50, najmniejszy samochód świata. Dzięki Top Gear zyskał popularność, a tu stał na wyciągnięcie ręki. Waży mniej niż 60 kg, nie ma biegu wstecznego i choć wygląda jak żart, przyciągał większą uwagę niż M3 E30.
Obok Peela stał prototyp Syreny 607 – hatchback, który nigdy nie miał szans na produkcję, a szkoda, bo seryjnie byłby naprawdę piękny. Dla miłośników polskiej motoryzacji to była ogromna gratka. Oba auta (Peel i Syrenę) można było oglądać na stoisku Muzeum w Oławie. No właśnie… gdzie wpis z tego miejsca? Jak zwykle zastój w artykułach. W tej chwili siedzę i zastanawiam się nad tytułem do relacji z rozpoczęcia sezonu w Warszawie. Chyba już trochę za późno…
Na zewnątrz nie zatrzymał mnie drift, który na Retro średnio mi pasuje, tylko OSI Ford. Gdyby nie kumpel, pewnie przeszedłbym obok, wrzucając go do szufladki „dziwaków, którzy próbowali, ale im nie wyszło w tym motoryzacyjnym biznesie”. A jednak – historia marki OSI jest znacznie ciekawsza. Ten konkretny model powstał w liczbie ok. 2400 sztuk. Co ciekawe, dziś właściwie nie da się znaleźć takiego auta na sprzedaż.
Nie wiem, czy powinienem to pisać, ale bądźmy szczerzy – jednym z aut, które mnie „zatrzymało”, było BMW E34 na stoisku Giełdy Klasyków. Granatowy lakier, w środku rzadko spotykana jasna skóra, a do tego wersja 535. Cena nie była niska, ale wyglądała całkiem rozsądnie jak na ten egzemplarz. Gdyby nie portfel, pewnie bym nim wyjechał. Ostatecznie wyszedłem tylko z drożdżówką wiśniową… miała być malinowa, ale już zostawmy ten temat.
Potem przyszedł czas na klasyka, który od dawna ma miejsce w moim sercu – Triumph TR6. Co ciekawe, to jeden z nielicznych roadsterów, do którego wlazłem bez problemu, a przy moim wzroście to wcale nie jest takie oczywiste. Ten egzemplarz stał na stoisku Abcar Oldtimers. Na pierwszy rzut oka – archaiczny Anglik. A jednak ma w sobie coś… hmm, wykwintnego? Może to nie najlepsze słowo, ale wiem jedno – to byłoby świetne daily. I nawet jeśli ktoś powie, że przesadzam, bo wystarczy spojrzeć na TR5, który ma jeszcze więcej klimatu, a TR6 to w gruncie rzeczy prosty wóz – cóż, o gustach się nie dyskutuje. Co ciekawe, stał obok dwóch Ferrari Testarossa, a ja i tak piszę o Triumphie. Ale umówmy się, dwie czerwone Testarossy obok siebie też ciężko wymazać z pamięci.
No i wreszcie – stal nierdzewna. DeLorean. Wypatrywałem go jak dzieciak ulubionej atrakcji w wesołym miasteczku. Był, stał, błyszczał. DMC-12 spotkałem już w tym roku dwa razy. W Warszawie i na MotoClassic, za każdym razem inny egzemplarz. Ten tutaj był najlepiej zachowany. Obok stał jeszcze starszy brat – Lotus Esprit, i to w specjalnej edycji John Player Special. Konkret!
Retro Motor Show to wciąż impreza, która wzbudza emocje. Auta, o których wspomniałem, to tylko część tego, co można było zobaczyć. Było też Volvo Amazon, piękny Aston Martin Virage, rajdowe Audi Quattro, które rozpędza się do setki w mniej niż cztery sekundy. Łącznie na targach pojawiło się 966 pojazdów.
Kolejna edycja już za rok. Nie macie planów na wrzesień lub październik 2026? To przemyślcie Poznań.














