Największe i najważniejsze wydarzenie motoryzacji klasycznej pod dachem w Polsce. Pisałem o tym już na Facebooku, ale warto to napisać raz jeszcze. Jeśli chcecie się wybrać na targi zabytkowych samochodów w tym kraju i bez rozczarowania opuścić ostatnie zwiedzane metry powierzchni wystawowej, wybierzcie się na Retro Motor Show.
Na terenie Międzynarodowych Targów Poznańskich byłem na samo otwarcie w piątkowy poranek. Pisząc poranek mam na myśli godzinę pomiędzy 10:00, a 11:00. Zasada jest prosta, jeśli chcesz zrobić dużo zdjęć bez tłumów pasjonatów i miłośników wokół, na targi jedź w piątek. Na hali będziesz mijał mniej osób, prawdopodobnie w większości wagarowiczów.
Jak podaje sam organizator, podczas targów można było zobaczyć 927 samochodów, a odwiedzających przewinęło się na powierzchni 31 tys. metrów kwadratowych około 25 000 osób. Te liczby mogą robić wrażenie i rzeczywiście, zwiedzania, chodzenia, jak każdego roku, było sporo. Łącznie do oglądania, można napisać, były trzy hale.
To, co pozostało w pamięci, mógłbym opisywać dłuższy czas. Pierwszym stoiskiem, na którym się znalazłem, to to, które przygotowała Giełda Klasyków. Tam, wśród wielu aut, zobaczyłem kilka ciekawszych włoskich youngtimerów w pięknym stanie oraz Renault 4L, dla którego czas się zatrzymał. Spatynowany i chyba nietknięty ręką blacharza, lakiernika w całym swoim życiu. Widziałem wiele klasyków, które chciałyby właśnie tak się zestarzeć. Patyna, kurz, nic tam nie błyszczy, ale żyje.
Jak się możecie domyśleć, na targach prawie wszystko błyszczy. No właśnie, może bardziej chciałbym oglądać takie Renault niż Porsche 911 930 na stoisku tejże marki z okazji 75-lecia? Zanim się pojawiłem przy porszaku, mogłem tak pomyśleć, ale po chwili dostrzegłem model, który do zwykłej rodziny garbusów nie należy. Bo 930’ka to szał ciał, ale Carrera RS, to już, moi mili, jeśli czujemy klimaty, to trochę unosimy się nad ziemią. Jednak to nie była gwiazda, bo tam, gdzie serce biło jeszcze mocniej, to miejsce, gdzie zaparkowało Ferrari. I to te z wysokiej półki, może dla wielu najwyższej, do której nieliczni mogą dosięgnąć. F40 to samochód legenda, wóz, który od początku był skazany na bycie gwiazdą, klimatycznym supersamochodem z plakatu młodego fana motoryzacji. Kiedyś, jako nowa drogowa wyścigówka. Dzisiaj, jako bijący kolejne rekordy aukcyjne youngtimer. Pisałem już, że jak to z legendami bywa i tutaj jest ten samochód trochę idealizowany. Spartańska wyścigówka, którą kochamy na plakacie i niech tak pozostanie. Jest jednym z najlepszych, ale szczytem dla mnie jest model 288GTO. Spotkanie takiej ikony (wciąż piszę o F40) pozostaje na długo w pamięci. Robi piorunujące wrażenie. Od strony wizualnej to dzieło sztuki. Wyścigówka może być naprawdę piękna, a Włosi coś o tym wiedzą. F40 rozpędzał się do setki w 4,5 sekundy, a maksymalna prędkość to 320 km/h. Sam silnik to dźwięk nie do podrobienia. Samochód ten nie miał klimatyzacji, elektrycznych szyb, wymyślnych foteli. Nie miał nawet klamek w środku, bo drzwi otwiera się linką, którą ciągniemy do siebie. Wszystko po to, aby osiągnąć jak najwyższą prędkość i przyspieszenie. Żadnych luksusów i udogodnień. Liczył się tylko czas na torze.
Zejdźmy na ziemię. Co prawda, przed chwilą pisałem o pewnej marce z Zuffenhausen, jednak warto jeszcze wspomnieć stoisko firmy zajmującej się renowacją Porsche. Stoisko o tyle ciekawe, że obok siebie stało kilka samochodów na różnych etapach renowacji. Zapadło w pamięci, a takie rzeczy lubię oglądać. Odhaczyć na pewno nie da się wszystkiego, można wymienić np. piękne stoisko klubu Citroena z niezwykłymi modelami tej marki, podobnie klub Mercedesa, sporo dealerów aut zabytkowych, bo jak już wspomniałem, wiele samochodów można było kupić. W jednym miejscu np. stały Volvo P1800, do renowacji, w trakcie lub w stanie 10/10. Był nawet shooting brake, którego chyba lubię najbardziej.
Wracając pamięcią do Retro Motor Show, przypomina mi się stary amerykański wóz strażacki. Obstawiam koniec lat osiemdziesiątych, ale akurat nie jestem w formie, jeśli chodzi o wozy strażackie z USA. Zawsze mnie zastanawia, jak coś takiego jest ściągane do Europy. Duży gabaryt to przy tym pikuś. Był nawet na sprzedaż, bez problemu na jednym zdjęciu odczytacie numer telefonu. Nie ma za co.
Nie byłbym sobą, gdybym nie wspomniał o stoisku Automobilklubu Wielkopolski. I nie mam na myśli Alfy Romeo Montreal, która jest tak piękna, że szczegóły typu chromowane wycieraczki, rameczki na szybę lub felgi można podziwiać naprawdę długi czas. Nie mam na myśli Mercedesa 2.3-16 Cosworth lub Lotusa Esprit albo Ferrari Testarosse, którą można było oglądać na tegorocznej Classica Mierzęcin (pisałem o tym tutaj). Oczywiście chodzi o ten motoryzacyjny paździerz moich marzeń, który siedzi mi w głowie, czyli DMC-12. Stojąc przy nim jak dziecko przed lodziarnią, mogłem usłyszeć, standardowo kilka niezmieniających się haseł: Powrót do przyszłości, przeszłości, aluminium, futurystyczna fura. Gdybyśmy byli w Stanach, od starszych widzów moglibyśmy jeszcze usłyszeć narkotyki, kartel narkotykowy, FBI, więzienie. I tak to się kręci wokół jedynego w swoim rodzaju wehikułu czasu. Spotkanie motoryzacyjnych marzeń zawsze jest odhaczane w mojej głowie. Fajnie, że Delo prawdopodobnie zamieszkał w Poznaniu. Może jeszcze na siebie wpadniemy.
Reasumując, warto przyjechać, odwiedzić, pochodzić, porozmawiać i się napatrzeć. Taka sytuacja, że targowy rynek samochodów klasycznych w Polsce nie jest pokaźny. Tutaj nie Europa proszę Państwa, ale nie mamy się czego wstydzić, jeśli wybieramy się i pokazujemy wszystkim Retro Motor Show w Poznaniu. Wracajmy za rok, jest już ustalona data kolejnej edycji – 18-20 października 2024 roku. Fajnie, bo w moje urodziny i już będą prawdziwe rogale świętomarcińskie do kupienia na mieście. Czyli jak? Widzimy się na terenie Międzynarodowych Targów Poznańskich.