a

Classica Mierzęcin 2023: Fotorelacja z szóstej edycji zlotu.

klasykami.pl
10 sierpnia, 2023

Już prawie dwa miesiące minęły od imprezy Classica Mierzęcin. Druga połowa czerwca, początek lata, szybsze bicie motoryzacyjnego serca. Lubię to miejsce i chętnie tu wracam. W tym roku wyjazd nie był taki oczywisty, ale ostatecznie się udało.

Dam wam dobrą radę na początek. Jeśli odwiedzacie imprezy motoryzacyjne, które są otwarte dla widzów w sobotę i niedzielę, musicie być na miejscu w sobotę. Wiecie, jak to jest w niedzielę. Każdy ukradkiem zerka na zegarek, obmyśla trasę do domu. Trochę jak na imieninach, gdy ciasto wjechało już parę chwil temu. Jeszcze gawędzimy i ciastko zjemy, ale niedługo CZAS SIĘ ZBIERAĆ. I taka zazwyczaj jest niedziela na dwudniowych imprezach motoryzacyjnych – jedną nogą wszyscy są już za bramą. W piątek i sobotę rano w głowie miałem głos „Pojedziesz w przyszłym roku”, „Na co ci to”, „Daj spokój”. Za to wieczorem w sobotę, na dużym głodzie, słyszałem głos „Pakuj się”, „Bateryjka w aparacie naładowana? Lepiej sprawdzę”. Pojawiło się jedno ALE, a mianowicie drugi dzień imprezy, niedziela. Teoretycznie wyjedziemy o 5 rano i może uda się być, kiedy jeszcze wszyscy będą się budzić. To plan na każdy wyjazd – chcemy być wcześnie, ale to i tak nigdy nie wychodzi.

Mierzęcin to wieś w województwie lubuskim. Graniczy niemal z miasteczkiem Dobiegniew. W pewnym sensie to miejsce, które trochę pamiętam z dzieciństwa, z racji rodziny mieszkającej w Dobiegniewie, ale nigdy nie usłyszałem o kompleksie pałacowym parę kilometrów dalej. Takich pałaców lub obiektów w Polsce, gdzie mógłby powstać podobny kompleks hotelowy było wiele, ale nieliczne miały tyle szczęścia co ten tutaj. PRL, lata dziewięćdziesiąte, to nie był dobry czas dla budynków z minionej epoki. Niektórym się udało i cieszą oko na nowo. Tak się stało z obiektem w Mierzęcinie, który został wyremontowany około 2000 roku. Jeśli jesteście ciekawi historii tego miejsca, zapraszam na stronę https://www.palacmierzecin.pl/poznaj-palac-mierzecin/historia

Najnudniejsza taksówka świata, W124 250D dał radę jak zawsze, słońce świeci, piękna pogoda, aparat na szyi, a w oddali słychać, że już się dzieje. Pierwszy strzał niezawodnym Canonem to garbus, który urwał się od reszty uczestników i stał pod nieużywaną bramą, gdzieś z boku pałacu. W niedzielę nie ma pokazów aut pod głównym budynkiem kompleksu. Cała dyskoteka odbywa się na polanie kawałek dalej. Oglądając zdjęcia i krótkie relacje z dnia poprzedniego, w głowie mam DeLoreana, bo co innego mogę mieć między lewym a prawym uchem. Ale dzisiaj nie zajmuje pierwszego miejsca. Myślę o czarnej Testarossie i jeszcze jednym Ferrari, model 365GT 2+2. Może te dwa wozy sprawiły, że w ogóle tam się znalazłem, nie wiem. Zobaczyć, obejrzeć, zrobić zdjęcie. Oczywiście jest tego więcej, bez jaj, Testarossa w końcu nie jest takim białym krukiem, ale każdy ma swój gust. Lewa strona imprezy to najstarsze wozy. Właśnie tam dostrzegam kultowy wóz Hudson Hornet. Samochód, który przez wielu dzisiaj może być opisywany „pamiętasz bajkę Auta”. W końcu to jedyny samochód, który mówił głosem Paula Newmana. Hornet to chyba najsłynniejszy model marki Hudson. Sławę zdobył dzięki sukcesom w wyścigach NASCAR. Tak, tak, właśnie tak kiedyś wyglądały wozy, które tam się ścigały. To była pierwsza połowa lat pięćdziesiątych.

Dalej było Volvo P1800 i zjawiskowy Jaguar XK120, który pojawia się regularnie na Classica Mierzęcin. Kilka znacznie starszych przedwojennych oldtimerów i warto odnotować bardzo rzadki samochód marki Horch, który stał na środku. Auto było pokazane w trakcie remontu i warto było się pochylić na razie nad samą skorupą samochodu. Przechodzimy do wspomnianej już czarnej Testarossy. Klimat nie do podrobienia. Ci bardziej zakręceni na punkcie pięknych Włoszek, wyczują nawet pewną aurę, jaka otacza ten samochód. Całej pikanterii dodaje fakt, że ten tutaj był czarny, a przecież Ferrari są czerwone, każde dziecko to wie! To jeden z tych samochodów z plakatu. Jest bardzo niski i bardzo szeroki. Być może to przepis na charyzmatyczny wóz. Setkę miał po trochę ponad pięciu sekundach, a maksymalnie mógł pojechać 290km/h. Czy ktoś dzisiaj nimi tak jeździ? Maksymalnie, najostrzej? Mam nadzieję, że tak.

Dla mnie osobistym smaczkiem było BMW E24 M6. Jedno z niewielu BMW, do których wzdycham i za którym się odwrócę. Big coupe lub jak kto woli „Bawarski Express”. Aż chciało się go oglądać, bo był w pięknym stanie i przykuwającej czerwieni. Jeśli już jesteśmy przy czerwonym, to można wspomnieć o Alfie Romeo Spider, którą możecie zobaczyć na zdjęciach. To chyba pierwszy klasyk, który widzę oczyma wyobraźni na drogach słonecznej Italii. Plaża, morze i Alfa Romeo Spider. Piękne połączenie, wino nigdzie indziej nie miałoby takiego smaku.

No dobrze to tutaj mamy Mercedesa R107, Oldsmobile Toronado (ten mógłby zagrać w Kasynie u Scorsese, ale ja szukam prawdziwej gwiazdy filmowej). Przez chwilę myślałem, że go nie ma. Kolejny niski samochód przy innych uczestnikach zrobił się mały. Oczywiście mowa o tym wymarzonym gracie. Spotkania z DeLoreanem zawsze pozostają w mojej pamięci. DMC-12 na Classica Mierzęcin nie wygrałby konkursu elegancji i nie wyglądał jak milion dolarów, mimo to przyciągał wszystkich. Aktor jednej roli. Jednego tylko nie mogę zrozumieć. Jeśli ktoś zauważy, że w samochodzie nie są zamknięte drzwi, to nie oznacza, że otrzymał zaproszenie do wsiadania bez pytania. Pokusa jest duża, ale ludzie, błagam. Nie róbcie takich rzeczy. A jak to jest z tym Delo? Produkowany niecałe dwa lata, zaprojektowany od A do Z w ekspresowym tempie, co przekłada się na jego nie najlepszą reputację. Choć DMC-12 nie jest najgorszym samochodem świata, przez wiele lat narosło na jego temat wiele legend. Był czymś w rodzaju „ok, tutaj kluczyki i proszę go dokończyć samemu, bo kilka rzeczy jest niedopracowanych”. Da się nim jeździć i użytkować.
Już ładnych parę lat temu miałem możliwość poznać bliżej jeden egzemplarz, który wtedy „mieszkał” pod Szczecinem. To był jeden dzień, miał z tego powstać artykuł, ale nigdy tego nie spisałem. Było to jedno z tych niezapomnianych spotkań z jazdą, klikaniem wszystkich guzików, zdejmowaniem koła na poboczu i zamykaniu oczu na zakrętach. Jeszcze kiedyś będzie wpis na blogu z najważniejszego spotkania w historii Klasykami. Bo w końcu każdy ma jakieś marzenia, a mi się wkręcił w głowę Delo.
Miał być konkurencją m.in. dla 911’ki w Stanach. Plany były duże, ale jak się skończyło, chyba każdy wie. Pozostałych zachęcam do obejrzenia dokumentu na Netflixie na temat Johna Deloreana. Często pada stwierdzenie, że „gdyby nie film, to DMC byłby zapomnianym wozem”. Myślę, że nie do końca. Byłby czymś, czym teraz jest Bricklin, ale przez te historie i zawirowania jego twórcy, jednak zyskałby sławę pięknego auta narysowanego przez Giorgietto Giugiaro z tandetnym wnętrzem lat 80 i jeszcze słabszym silnikiem. Jednak wzrok by przyciągał, choćby przez tę nierdzewną stal.

Don zostaje na koniec. Ten najważniejszy i głowa rodziny. Włosi tworzą najpiękniejsze samochody świata, może nie wszystko będzie działać, ale to dzieła sztuki. Kiedy to piszę, myślę głównie o Ferrari. Okazja do obejrzenia samochodu z lat sześćdziesiątych właśnie tej marki, to coś więcej niż przyjemność. W samym rogu wystawy stało Ferrari 365GT 2+2 z 1970 roku. Wyprodukowano zaledwie nieco ponad 800 egzemplarzy w latach 1967 – 71. Pierwsze Ferrari wyposażone w klimatyzację i wspomaganie kierownicy w standardzie. Można napisać, że to luksusowy samochód rodzinny. Nawet Enzo Ferrari posiadał taki model jako swój osobisty samochód.
Żadna inna firma nie robi takich samochodów. Jeżdżące marzenia, do których wzdycha wielu miłośników motoryzacji. Nie da się przejść obok takich klasyków obojętnie, jeśli jesteś wrażliwy na sztukę, bo tego auta nie narysował „projektant samochodów” jak kolejnej generacji Corsy. Tutaj można spędzić dłuższą chwilę na oglądaniu tych wszystkich szczegółów i jakości wykończenia. A kiedy usłyszymy i poczujemy zapach 365GT, no cóż, można się na nowo zakochać w motoryzacji.

W niedzielę tak naprawdę cały dzień, z małymi przerwami, można było słuchać Patryka Mikiciuka, który opowiadał o samochodach i rozmawiał z ich właścicielami. Nowa formuła, której nie było wcześniej. Warte posłuchania, ciekawe opowieści i rozmowy. To przyciągało. Wszyscy uczestnicy byli obecni przez cały dzień i chyba moja rada w przypadku Mierzęcina o zwiedzaniu koniecznie w sobotę trochę się nie sprawdza. Jeśli organizatorzy chcieli, aby w ostatni dzień imprezy każdy czuł się usatysfakcjonowany, to chyba się udało. No to co? Widzimy się za rok!

Tagi:

Dołącz do dyskusji

Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
0 0 votes
Article Rating